W celu świadczenia usług na najwyższym poziomie w ramach naszej strony internetowej korzystamy z plików cookies. Pliki cookies umożliwiają nam zapewnienie prawidłowego działania naszej strony internetowej oraz realizację podstawowych jej funkcji, a po uzyskaniu Twojej zgody, pliki cookies są przez nas wykorzystywane do dokonywania pomiarów i analiz korzystania ze strony internetowej, a także do celów marketingowych. Strona wykorzystuje również pliki cookies podmiotów trzecich w celu korzystania z zewnętrznych narzędzi analitycznych i marketingowych. Aby wyrazić zgodę na instalowanie na Twoim urządzeniu końcowym plików cookies wszystkich wskazanych wyżej kategorii kliknij przycisk "Zaakceptuj wszystko". Poszczególne ustawienia plików cookies możesz zmieniać po kliknięciu przycisku „Zmień ustawienia”. Jeśli ustawienia odpowiadają Twoim preferencjom, aby wyrazić zgodę na instalowanie plików cookies na Twoim urządzeniu końcowym w wybranym przez Ciebie zakresie kliknij przycisk "Zapisz ustawienia". Szczegółowe informacje znajdziesz w Polityce prywatności
I któż teraz, po tylu latach, jest w stanie ponad wszelką wątpliwość odtworzyć historię powstania, rozwoju i rozpowszechnienia się po świecie Mioduli? Dziś wiemy już, że pochodzenie tego napoju wiąże się z dziejami ziemi cieszyńskiej. W V wieku przed naszą erą tereny te zamieszkiwała ludność kultury łużyckiej, którą po stuleciach wyparli Scytowie, przybyli tu z Azji, a następnie Celtowie.
W dobie panowania Piastów powstało tu Księstwo Cieszyńskie. Była to kiedyś najbardziej na wschód wysunięta część Śląska. Ludność chętnie się osiedlała na tych ziemiach i trudno się temu dziwić: góra, nazwana dużo później Zamkową, już w II wieku przed naszą erą zwracała na siebie uwagę. Wysoko, nad rzeką, bezpiecznie. No i te gęste lasy, które roztaczały się dokoła...
Osadnicy pobliskich osad, zajmujący się głównie łowiectwem i zbieractwem, wiedzieli, że z pszczołami warto się zaprzyjaźnić. Jakiś przedziwny instynkt nakazywał im wybierać z pni drzew miód, pyszny w smaku, ale i gojący rany. Zapewne pierwszą Miodulę pili już nasi przodkowie. Nazywali ją słodkim, miodowym, leczniczym syropem, podlanym pyszną, źródlaną wodą.
Kiedy po latach zapanowali na tych terenach Habsburgowie, Miodula wyszlachetniała. Nie tyle dzięki znanemu w dziejach Europy i świata rodowi możnowładców, co z powodu tradycji, której od wieków hołubili miejscowi. To za Habsburgów powstawały coraz to nowe folwarki i młyny, a także rozwinęło się gorzelnictwo. Gorzelnictwo! Miodula stanęła na pierwszym planie. I tak już będzie...
Być może właśnie wtedy, w 1772 roku, za panowania Najjaśniejszego Pana Józefa II, Miodula zyskała rangę cesarsko-królewskiego napitku. Jeśli tak, to możemy bez obaw powiedzieć, że wyszła z kmiecych chat, gdzie ją pijano, lecząc nie tylko gorączkę, ale i frasunek wszelaki - na dworskie trafiając komnaty. W starych kronikach cesarsko-królewskiej monarchii znaleźć można zapiski mówiące, że cesarz krzepił się Miodulą, "gdy tylko złości nabierał z powodu cesarzowej, alibo też z łowów powracając i jęcząc jak on zwierz raniony, Mioduli żądał od pachołków".
Popijając ją, można było "odpędzić złe myśli i lepszych nabrać, ale i oblicze rozjaśnić" - jak mawiał imć pan Zagłoba - ten sam, który z panem Wołodyjowskim, odpór dając Szwedom czy Tatarom, w chwilach wytchnienia popijał właśnie Miodulę. Z czasem na stołach przodków pojawiła się gorzałka i okowita. Ta pierwsza, bo "lica od niej goreją", ta druga biorąca nazwę z francuskiego: eau de vie.
Miodula tymczasem trzymała się krzepko i nie ulegała żadnym modom.
Kto ją pijał w dawnych latach? Wszyscy! Gdy jesień nadeszła, najpaskudniejsza, z deszczami, kiedy spadły wielkie śniegi - cieszono się Miodulą we dworach. Ale i w kmiecych chatach bywało jej sporo. Mieć wtedy zaprzyjaźnionego bartnika, to był pierwszy sukces. Potrafił on wybrać najprzedniejszy miód o stosownej porze, potem zalać go gorzałką czy okowitą i potrzymać w dębowych beczkach; innych wtedy nie znano, a te były przecież najlepsze. I tak miało się Miodulę, że palce lizać, a i gardła szykować...
Pewnie już wtedy szczęśliwi ludzie zadawali sobie pytanie: do czego najlepiej Miodula się nadaje? Do mięs czerwonych, takich jak dziki pieczone czy udziec jeleni, czy raczej do ryb? A może stosowniejsza będzie przy deserach? Odpowiedź może być tylko jedna: "Tak jak szampanowi wszystko wolno - mawiają Francuzi, popijając go do mięs białych i ryb, a także do deserów - tak i wszystko wolno z Miodulę".
Ale - żachnie się przecież ten i ów - jakże to? Przecież to trunek na miodzie, słodkawy. Do wszystkiego? Dla wszystkich?
Tak, tak! Jest tak użyteczny, ponieważ służy wszystkim i do wszystkiego! Co z tego wynika? To jego zaleta wielka. Popróbujcie, lekko go sącząc i nie zwracając uwagi na kolor. Miodula musi być lepka jak pszczeli miód i cierpka jak smak dębowej beczki. Po wypiciu rozlewa się kształtnie po gardle i wędruje dalej. Taka jest nasza Miodula z cieszyńskiej ziemi.
Pytano kiedyś, czy nadaje się do kawy, bo przecież "Turczyn ją do nas przywlókł". A jakże! Do kawy najlepsza. Kawę oswoiliśmy przecież, a Miodulę mamy od zawsze.
Znawcy powiadają, że wśród win słodkich nie mają sobie równych takie jak jerez z Hiszpanii i madera oraz porto z Portugalii. W okolicach Apenin najlepsze są wermuty, na Bałkanach zaś produkuje się przednie wina. Miodula z kolei pochodzi z południa Polski: z okolic Cieszyna, Skoczowa, Szczyrku, Bielska-Białej.
Jakie to miłe, że świat już się o tym dowiedział!
Miodula. Wstyd się przyznać w dobrym towarzystwie, że się jej jeszcze nie zna. Jej dzieje są proste, twarde jak dębowe beczki, słodkie jak tutejszy miód i czyste jak woda z tutejszych źródeł.
Nadchodzą takie czasy, że gdziekolwiek się ruszycie
i spytacie o Miodulę, wszędzie usłyszycie pytanie:
- „Miodula? To ta spod Cieszyna?”
- Ta. Innej przecież nie ma.